o nienawiści – bez zuchwałości, ale i bez lęku | Gdańszczanka o Adamowiczu i zbiorowym przeżywaniu żałoby

Dzisiaj mamy 26 marca 2019. Od morderstwa i śmierci Prezydenta minęły ponad 2 miesiące. Zdążyliśmy już pozdejmować flagi z czarnymi wstążkami, wybrać nową (pierwszą) Prezydentkę Miasta Gdańsk – Aleksandrę Dulkiewicz, która wcześniej była Wiceprezydentką, a nawet wybrać nowych radnych w wyborach do rad dzielnic. Minęły ponad dwa miesiące, a ja piszę ten tekst, bo wcześniej nie byłam na to gotowa. Teraz może też nie jestem, bo dalej sobie z tym do końca nie poradziłam.

Ale bardzo chciałam, żeby ten wpis powstał i tu był. Jestem Gdańszczanką i czułabym, że milczę na temat tak mi bliski, kiedy powinno się mówić. Po prostu. Właśnie dlatego opowiem Wam o tym jak zamordowano Prezydenta mojego miasta w moje 21 urodziny, na scenie podczas finału największej imprezy charytatywnej.

światełko do nieba

Gdyby nie to, że we wtorek, dwa dni po swoich 21. urodzinach miałam bardzo ważne kolokwium, pojechałabym na finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy do Gdańska. Orkiestrę wspieram całym serduchem a świętowanie swoich urodzin w ramach Finału jest przecież świetnym pomysłem. Koniec końców, rozsądek zwyciężył i w urodziny pojechałam na łyżwy, potem na ulubione burgery i zamiast na koncert – wróciłam do domu, do notatek. Dopiero później okazało się, że gdyby nie to zasrane kolokwium, które jeszcze w drodze powrotnej było moim priorytetem, najprawdopodobniej widziałabym na własne oczy jak umiera mój ukochany Prezydent, który rządził Gdańskiem całe moje życie.

Wróciłam do domu, usiadłam w jadalni i próbowałam uczyć się materiału. W salonie obok był włączony telewizor. Leciały wiadomości, dziennikarz powiedział, że ma ważną wiadomość z ostatniej chwili, co kazało mi podnieść głowę znad notatek. I wtedy się wszystko zaczęło.

Atak nożownika na Prezydenta Miasta podczas „Światełka do nieba” na scenie Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Atak, który dla mnie wtedy był czymś tak abstrakcyjnym, że nie docierała do mnie możliwość większych komplikacji. Adamowicza znałam osobiście – był w moim liceum parę razy, raz nawet miałam okazję pomagać organizować spotkanie z Prezydentem, wyprawić mu urodziny i przyszykować tort z cukierków razem z fajerkami i kartonową postacią Neptuna z twarzą Adamowicza. Ba, prowadziłam nawet gazetę dla Gdańska, więc teoretycznie to Prezydent był przez jakiś czas moim szefem. Być może właśnie dlatego jakiekolwiek niepowodzenia, skomplikowane operacje, ciężki stan zdrowia czy niepewne rokowania – absolutnie nie wchodziły w grę. Odrzucałam od siebie wszystkie negatywne myśli i trzymałam się tego, że musi być dobrze.

jak można tak bardzo nienawidzić?

Cały wieczór śledziliśmy wiadomości. Szokiem dla mnie był nie tylko sam atak, ale też to, że nastąpił w ostatniej chwili odliczania, można nawet powiedzieć, że już po nim, kiedy wysyła się „światełko do nieba”. Piękne widowisko zwieńczające całą zbiórkę okazało się być w tym roku bardzo smutne, rozdzierające i symboliczne. Siedząc przed telewizorem i czekając na kolejne informacje, parę razy oglądałam filmik z ataku nożownika i jego późniejszego triumfu. To chyba wstrząsnęło mną najbardziej. Jak można być tak bezczelnym i okrutnym? Jak można kogoś aż tak nienawidzić?

Gdańsk jest szczodry. Gdańsk dzieli się dobrem. Gdańsk chce być miastem solidarności. (…). To cudowny czas dzielenia się dobrem. Jesteście kochani! Gdańsk jest najcudowniejszym miastem na świecie ! Dziękuję Wam!

Paweł Adamowicz, 13.01.2019, przemówienie wygłoszone na scenie WOŚP podczas Finału na chwilę przed atakiem nożownika

Noc z niedzieli na poniedziałek była trudna, ale miałam w sobie dużo nadziei. Rano okazało się, że jest gorzej. Wiadomości i informacje, także te nieoficjalne, były coraz mniej optymistyczne. Prezydent w nocy z 13 na 14 stycznia przeszedł 5 godzinną operację i przetoczono mu 18 litrów krwi. Musiałam jechać na zajęcia, na których wszyscy udawali, że wszystko jest okej i że nic takiego nie zdarzyło się poprzedniego wieczora. To mnie tak cholernie denerwowało, że chciało mi się wyć. Nie mogłam się na niczym skupić, mój palec tylko stukał w ekran telefonu, żeby odświeżyć informacje i dowiedzieć się co mówią lekarze. Portale mówiły o tym, że po Żonę i Córkę Prezydenta podstawiono rządowy samolot. To wtedy zaczęły docierać do mnie pierwsze nieoficjalne informacje, że Adamowicz nie przeżył.

doświadczenie zbiorowego przeżywania żałoby

Wracałam do domu samochodem, kiedy kolejne tragiczne wieści napływały, a ja próbowałam skupić się na jeździe i nie płakać. Chwilę po wejściu do domu, najgorsze informacje, które chciałam uznać za plotki, potwierdziły się, a pode mną zapadł się grunt. Płakałam i nie mogłam przestać, wieczorem pojechałam na Długą w Gdańsku, żeby złożyć znicz i przeżyć żałobę – razem z innymi mieszkańcami miasta, ludźmi, którzy w tamtej chwili czuli to samo co ja.

Chyba nigdy nie widziałam w Gdańsku takich tłumów, co w dniu śmierci Adamowicza. I nie czułam takiej solidarności jak wtedy od czasów Czarnego Protestu. Staliśmy w ciasnym tłumie, niektórzy płakali, niektórzy byli przerażeni. Patrzyłam na twarze ludzi, których prezydent miasta został zamordowany. Patrzyłam i niedowierzałam. Zaczęło grać „Sound Of Silence”, które stało się naszym gdańskim, żałobnym hymnem. Nic więcej nie umiem o tym napisać, bo to nadal, po prawie trzech miesiącach, okropnie boli.

Pierwszy raz czułam coś takiego. Dzielenie smutku, rozpaczy i ciszy z całkiem obcymi osobami, których łączyło ze mną miasto. Od wtorku, 14.01, do dniu pogrzebu – soboty, nie za bardzo wiedziałam jak powinnam się czuć i jak się w ogóle czuję. Gdańszczanki i Gdańszczanie od momentu śmierci Prezydenta codziennie spotykali się w tym samym miejscu – na ulicy Długiej, blisko Neptuna, żeby pobyć ze sobą i podzielić się z kimś swoją pustką. Budynek Europejskiego Centrum Solidarności, w którym jeszcze w czwartek przed morderstwem miałam swoje cotygodniowe zajęcia, zamienił się w kaplicę, w której można było się z Adamowiczem pożegnać. Kiedy wystawiono trumnę, ludzie stali w kilkugodzinnych kolejkach – dzień i noc – żeby oddać hołd człowiekowi, który przez ostatnie dwie dekady rządził ich miastem.

Potrzeba zbiorowego przeżywania tego tragicznego wydarzenia była tak silna, że ludzie nie tylko co wieczór spotykali się w centrum Gdańska i razem słuchali Sound Of Silence, ale też ustawiali znicze pod budynkiem ECS, obok Pomniku Poległych Stoczniowców 1970. „Największe serce świata” ułożone z około 27 tysięcy zniczy spotykało się też z krytyką – między innymi zahaczającą o kwestie ekologiczne. Po czasie Mieszkańcy znów zobaczyli się na placu przy Europejskim Centrum Solidarności żeby posegregować znicze i oddać je do przetopu na małe serduszka, które będą przekazane na aukcje WOŚP. Z tego wszystkiego wynika jedna prosta rzecz:

pozwól każdemu przeżyć żałobę tak, jak tego potrzebuje

wszyscy jesteśmy Gdańszczanami

Jedyne co wtedy się liczyło to to, że jesteśmy w tym razem. Moi znajomi ze studiów mówili, że bardzo ich to porusza a „nawet nie są stąd”. To nie miało i nie ma żadnego znaczenia. Wtedy wszyscy byliśmy Gdańszczankami i Gdańszczanami, bez znaczenia kto gdzie się urodził i kto gdzie odprowadza podatki. Byliśmy razem i przeżywaliśmy to razem.

Gdańsk pokazał bardzo dużo. Pokazał brak lęku i brak zuchwałości. Pokazał jak godnie można pożegnać człowieka, który przez ostatnie dwadzieścia lat odmieniał miasto i starał się, żeby było ono otwarte, różnorodne, bezpieczne i pokojowe. Pokazał jak można zlikwidować – albo chociaż zminimalizować – różnice i podziały.

W tłumie – czy to w dniu śmierci Prezydenta czy to w dniu Jego pogrzebu – wszyscy byliśmy równi i czuliśmy tę samą pustkę. Nawet na uroczystości pogrzebowej byli przedstawiciele różnych religii – nie tylko ksiądz katolicki, ale też na przykład przedstawiciele lokalnych gmin żydowskiej i muzułmańskiej. To był moment zjednoczenia, próba udowodnienia, że nie będzie to śmierć na marne. Zginął wspaniały człowiek, ale możliwe, że wszystko dzieje się po coś. Na przykład po to, żebyśmy się obudzili i przestali wzajemnie nienawidzieć.

nie ma i nie będzie zgody na nienawiść

Szymon Hołownia, który napisał po śmierci Prezydenta cholernie mądry i ważny post, mówi, że „Nie wiem, kto nam wmówił, że uczestnictwo w publicznej debacie to jest coś, co się każdemu z racji posiadania dostępu do netu domyślnie należy. (cały post tutaj: >>KLIK<<). Ja też nie wiem i nie wiem dlaczego można czuć się (a czasem można być) bezkarnym. I nie wiem też dlaczego powszechnie uważamy, że nie poniesiemy odpowiedzialności za to co robimy i co mówimy.

Od zawsze byłam, jestem i najprawdopdobniej będę zwolenniczką działania. Nie umiem przechodzić obok pewnych rzeczy obojętnie i udawać, że nie zauważyłam. Między innymi dlatego czasem dostaję (na szczęście tylko metaforycznie) w nos. Po tym, co zdarzyło się 13 stycznia 2019, tylko upewniłam się w tym, że nie wolno nam nie reagować. Jako ludzie, istoty myślące i względnie empatyczne, jesteśmy zobowiązani do zwalczania nienawiści i do zwracania na nią uwagę. Do odbierania pola do dyskusji hejterom i nie dawania zgody na mowę (a także czyny) nienawiści. Do wyznaczania granic.

Na sam koniec chciałabym zacytować słowa żony Prezydenta, które padły podczas pogrzebu. Słowa, które wszyscy powinniśmy wziąć sobie do serca i o nich – tak jak o tej tragicznej śmierci – pamiętać:

Dzisiaj potrzebna jest nam cisza. Ale cisza nie może oznaczać milczenia. Milczenie jest bliskie obojętności. Paweł nigdy nie był obojętny, nie był oportunistą. Dzisiaj wszyscy musimy zrobić rachunek sumienia, co robiliśmy, gdy działo się zło.

Magdalena Adamowicz podczas pogrzebu Pawła Adamowicza

*
Zdjęcie nagłówkowe zrobiła Iga Kaliszuk.

Share This:

Leave a Reply