trip essentials – 17 rzeczy, które ZAWSZE zabieram w podróż | z gniazdem przez świat
Od kiedy kupiłam sobie Kankena potrafię spakować się na wyjazd tylko w niego. I tak w osiemnastolitrowy plecak spakowałam się na 10 dni do Rumunii (link z podróży tutaj), ostatnio na parę dni do Warszawy czy teraz do Wrocławia. Pakowanie w plecak wymaga naprawdę intensywnego przemyślenia na temat tego, co chcemy wziąć, co potrzebujemy a z czego możemy zrezygnować. Jest jednak parę rzeczy, z których nie rezygnuję nigdy, obojętnie w jak długą podróż się wybieram i gdzie.
1. Szczoteczka do zębów
Tak, wiem, straszny banał. Wiecie że do zeszłego roku nagminnie jej zapominałam? Nie jestem w stanie wymienić ani jednego wyjazdu, kiedy była ze mną. Pakowałam wszystko oprócz szczoteczki. Od dłuższego czasu stosuje mały patent – mam jedną szczoteczkę w domu, a drugą, podróżną, zawsze przy sobie (czyli w plecaku, w kosmetyczce). W ogóle jej nie wypakowuje na wypadek jakiegoś niezaplanowanego nocowania u kogoś czy właśnie z powodu swojego zapominalstwa. Mam na jej główce założoną taką plastikową nakładkę, dzięki czemu nie zbiera zarazków i włosie, które wkładamy potem do ust, nie obciera się o wszystko co napotka w swoim szczoteczkowym życiu. A przy okazji bycia ekoświrem, jeżeli planujecie zakup takiej szczoteczki podróżnej, polecam oczywiście zaopatrzyć się w szczoteczkę bambusową!
2. Zapasowe majtki
Zapasowe majtki podróżują ze mną codziennie, razem ze szczoteczką, w kosmetyczce (którą, notabene, stanowi różowe opakowanie na zamek po koszulce od Elementu Żeńskiego). Zapasową bieliznę zawsze dobrze mieć przy sobie – w moim, dziewczęcym przypadku niespodziewanego (a najczęściej przeoczonego) okresu czy złych obliczeń. No bo, przyznaj się, ile razy zdarzyło Ci się, żeby zabrakło Ci na wyjeździe bielizny czy skarpetek, bo walnąłeś/aś się w obliczeniach? No właśnie.
3. Dmuchany jasiek
Jestem jaśkowym freakiem, serio. Nienawidzę tego momentu, kiedy wchodzę do hostelu, pokoju, mieszkania, apartamentu czy hotelu i na łóżku widzę TYLKO JEDNĄ DUŻĄ PODUSZKĘ. Dżizys krajs, kto n o r m a l n y tak śpi? Ja w swoim łóżku mam jakiś tysiąc poduszek, żeby mieć się do czego tulić, ale moją podstawową potrzebą jest posiadanie głowy wyżej podczas snu. Przez jakiś czas ciągałam ze sobą taki poduszkowy „wałek”, który miał z boku pętelkę, dzięki której mogłam podpiąć go do plecaka. Wałek to pamiątka z Zakopanego, którą kupiłam jak byłam mała i naprawdę go uwielbiam, ale jego zwisanie zaczęło mnie denerwować i przerzuciłam się na takiego fiołkowego rogala. Taki bumerangowy wałek zakładałam na lotnisku na szyję i tak go przetrasportowywałam. Parę tygodni temu znalazłam jednak przedmiot idealny i doskonale wiem, że moi bliscy mają już dość słuchania o moim odkryciu, ale Wam muszę powiedzieć. Wynalazkiem mojego życia stała się dmuchana poduszka z Tigera za całe 8 złotych. Zajmuje mniej miejsca niż portfel a po nadmuchaniu jest świetna pod głowę (chociaż trochę twarda). Wszystkie materiałowe poduszki zostały od tego momentu w mojej sypialni i to właśnie to różowe cudo będzie mi towarzyszyć (i towarzyszy już teraz, we Wrocławiu!).
4. Myjka do mycia
Kolejna moja życiowa obsesja (a mam ich jeszcze trochę). Nie wiem jak można myć się pod prysznicem ręką, ja przynajmniej tego nie praktykuję i nie zamierzam. Kolejna rzecz, której nienawidzę w hotelach czy innych miejscach, które wynajmuję na wyjazdy to moment, kiedy wchodzę do łazienki i widzę całe nic. Zero myjki, jakiejkolwiek. (Dopiero w naprawdę dobrych (i naprawdę drogich) hotelach możemy znaleźć dla siebie kapciuszki, myjki czy szlafroczki (które jako takie stały się już symbolem luksusu). Swoją myjkę (podróżną, bo drugą mam w domu!) kupiłam dwa lata temu w warszawskim Hebe i jest moją najlepszą (zaraz obok dmuchanej poduszki) przyjaciółką podróży. To naprawdę dla mnie jedna z najcenniejszych rzeczy w podróży!
5. Długopis (i ewentualnie notes)
Może i nie wyglądam ale jestem całkowicie analogowa. Nie lubię mobilnych kalendarzy czy notatek i chociaż staram się jak mogę, to nie wychodzi. Długopis wsadzam zawsze do kosmetyczki (tej, z którą się nie rozstaje). Nie zawsze mam jak spakować notesu więc zapisuje notatki na biletach czy paragonach. Bywa, że zamiast notesu biorę ze sobą małe karteczki samoprzylepne, które ważą mniej i łatwo je gdzieś upchnąć (a potem można przykleić je sobie na ramie łóżka, na którym śpimy). Nigdy nie wiadomo kiedy nas coś natchnie albo kiedy nam się coś przypomni, więc bez pisadła ani rusz!
6. Chusteczki, także te odświeżające/dezynfekujące
Albo Carex. To chyba oczywiste. Nigdy nie wiemy jakie warunki na nas będą czekać. Chusteczki także, łącznie z długopisem i połową rzeczy spakowanych, lądują u mnie w kosmetyczce. Są idealne na festiwale, do samolotu czy pociągu, a nawet w sytuacji, kiedy publiczna toaleta nie jest zaopatrzona w papier. To naprawdę higieniczny must have absolutnie każdego wyjazdu, uwierzcie. Jak to się mówi – nie licz na innych, licz na siebie. W tym wypadku nie liczmy, że toitoi, z którego będziemy korzystać, będzie dbał o nasz komfort.
7. Scyzoryk, zapalniczka, latarka
Te trzy rzeczy biorę ze sobą najczęściej, kiedy jadę gdzieś ze znajomymi i wybieramy jakiś mniejszy standard. Jakiś czas temu byłam na Helu i każda z tych rzeczy się przydała. Scyzoryk pełni rolę najczęściej korkociągu i otwieracza do piwa, latarkę zawsze dobrze mieć, a zapalniczka może się przydać. Podaję te trzy rzeczy razem, bo jeżeli którąś z nich pakuję, to najczęściej pakuję całe trio. Warto przemyśleć w jakie warunki się pakujemy i czy takie małe przyrządy się nam nie przydadzą. Pamiętajmy, że scyzoryka nie przewieziemy ze sobą w samolocie (w przypadku posiadania tylko bagażu podręcznego, a o takich przypadkach właśnie piszę) ani nie wniesiemy na teren festiwalu czy koncertu.
8. Pilnik
Jeszcze się tego nie nauczyłam, ale ostatnio przy każdej okazji wyjazdu okazało się, że ten pilnik jest potrzebny i że nie ma go w moim plecaku. Mam dość długie paznokcie a podczas wyjazdu, wbrew pozorom, bębnienie w klawiaturę nie jest jedyną czynnością jakiej się podejmuje. Nic nie wkurza tak jak zadarty paznokieć, który może zadrzeć się jeszcze bardziej, jeżeli go nie opiłujemy. Serio! To nie „babskie dramatyzowanie” (ugh!), tylko praktyczność. Pakuj pilnik i nie gadaj.
9. Garść tamponów
Wchodzą do nierozłącznej ze mną kosmetyczki. Znów pomogą nam w przypadku niespodziewanego okresu, który niespodziewanie zapuka do naszych drzwi (a raczej do naszej macicy), ale także w niedajboże przypadku krwotoku. Chyba nie muszę tłumaczyć jak dobrze potrafią tamować krew? No właśnie. Posiadanie kilku tamponów zawsze przy sobie może naprawdę uratować nam życie i zadbać o nasz komfort.
10. Przeciwbólowe
Znów okres nie jest tutaj jedynym przypadkiem, w którym mogą się nam przydać. Ból może być miesiączkowy, migrenowy czy inny i może nam zepsuć wyjazd. Listek przeciwbólowych waży tyle co nic i nie zajmuje dużo miejsca w naszym bagażu. U mnie tabletki mają swoje stale miejsce w kosmetyczce 🙂 Lepiej pełnić rolę „przenośnej apteki” niż potem zwijać się z bólu (czy oglądać swojego kompana w stanie agonii). Pamiętajmy, że w przypadku podróży samolotowej (czy nawet festiwalu!), leki nie mogą być „oddzielnie” – muszą być oryginalnie w opakowaniach lub listkach.
12. Ładowarka + powerbank
Oczywista oczywistość. Kontakt ze światem to dla mnie absolutna podstawa i chociaż prąd znajdziemy zazwyczaj wszędzie, to dalej są miejsca, w których gniazdka będą bardzo deficytowe. Naładowany powerbank to niezależność i mobilność – nie jesteśmy zdani na łaskawość kawiarni czy noclegowni i nie jesteśmy też przygwożdżeni do kabla podpiętego do kontaktu ściennego. Proste? proste!
13. Słuchawki
Też raczej oczywisty punkt. Większość z nas nie wychodzi z domu bez słuchawek i raczej nie muszę pisać, że potrafią nas uratować z różnych sytuacji – od hałasu płaczącego dziecka, przez uniknięcie small talku z dawno niewidzianym znajomym po zadbanie o naszą wiedzę. We Wrocławiu na przykład, kiedy odwiedzaliśmy w Muzeum Teatru wystawę poświęconą Salvadorze Dalemu i Andiemu Warholowi okazało się, że przed wejściem można było zeskanować kod QR (lub wpisać odpowiedni link) i odsłuchać czterdziestominutowego audioprzewodnika oprowadzającego nas po wystawie. Słuchawek ze sobą nie wzięliśmy (po co pakować je na wyjście do muzeum?!). Byłam totalnie w szoku, że bez nich nie będę mogła „w pełni” zwiedzić wystawę (pomijając możliwość odsłuchania przewodnika na głośniku przytykając sobie telefon do ucha), pamiętajmy więc, że słuchawki naprawdę mogą nam się przydać w najmniej oczekiwanych momentach!
I zestaw ekoświra:
14. Własny kubek na kawę / bidon na wodę (a najlepiej i to i to!)
Od kiedy zaczęłam zwracać uwagę na to, jak żyje w kontekście środowiska, które mnie otacza, staram się nie wychodzić z domu (a tym bardziej nie wyjeżdżać) bez swojej butelki czy termosu. Butelka może i zabiera potrzebne miejsce w plecaku, ale oszczędza nam koszty – dzięki jej zabraniu nie kupujemy wody w sklepie, tylko nalewamy ją sobie z kranu (o ile jest w danym miejscu kranówka zdatna do picia) lub z kraników miejskich. Pamiętajmy, że kupując butelkę plastikową z wodą i tak będziemy musieli ją w ten plecak upchać;). Termos/kubek na kawę z kolei pomoże nam oszczędzić, kiedy kupimy do niego napój w miejscu biorącym udział w akcji #zwlasnymkubkiem (ekomapa Trójmiasta i lista miejsc oferujących zniżki tutaj >>>KLIK<<). A przede wszystkim dbamy o środowisko!
15. Metalowe/bambusowe słomki
Niektórzy uważają je za zbędne, ale ja uważam, że lepiej je jednak mieć niż nie mieć. Zdarza się, że zamówimy napój, który trudno będzie nam wypić bez słomki, a mając taką swoją, wielokrotnego użytku przy sobie, możemy zrezygnować z tej plastikowej. Słomki z czyścikiem też nie zabierają nam w plecaku dużo miejsca – mniej więcej tyle, co wspomniany wcześniej długopis.
16. Komplet sztućców
Może i jestem freakiem, ale czasami wychodząc z domu (lub wyjeżdżając w miejsce o bardziej survivalowym standardzie) zabieram ze sobą komplet sztućców. Tu nawet nie chodzi o aspekty ekologiczne – ja po prostu nienawidzę jeść plastikiem. Te noże czy widelce łatwo się wyginają i nie raz nie dwa zdarzyło mi się, że połowa sztućca została mi w jedzeniu czy w buzi. Niefajnie. Poza tym, zawsze zostaje kwestia higieny – bywa, że podróżujemy do miejsc, w których nie możemy być pewni co do czystości sztućców i wtedy na pewno o wiele lepiej jest wyciągnąć swoje, niż ryzykować 😉
17. Żele pod prysznic i szampony w swoich opakowaniach
Dawno temu kupiłam w Rossmanie lotniskowy zestaw mini buteleczek. Przelewam do nich szampony i żele pod prysznic i zabieram ze sobą pakując w osobną kosmetyczkę (też z Rossmana). Takie małe buteleczki sprawdzą nam się i na lotnisku (mają odpowiednie gabaryty co do płynów) i w podróży niesamolotowej – są małe, nie zajmują dużo miejsca i poratują wtedy, kiedy okaże się, że dane miejsce, które sobie zarezerwowaliśmy, nie ma wyposażonej łazienki. Korzystając ze swoich żeli/szamponów „z domu” nie będziemy musieli kupować wielkich opakowań płynów, które na dodatek potem trzeba będzie zostawić lub wyrzucić bo nie zmieszczą nam się do bagażu w drodze powrotnej. A co do samych buteleczek, to takie podróżne zestawy widziałam także w Tigerze, który ostatnio jest naprawdę dobrze zaopatrzony pod względem pakowania na wakajki 🙂
Mam nadzieję, że kogoś zainspirowałam albo pomogłam w pakowaniu 😉 Oczywiście, oprócz tych rzeczy zawsze mam ze sobą telefon i portfel z dokumentami – mało tego! uczę się mieć przy sobie drobne, ale chciałam wymienić te mniej oczywiste rzeczy. Czy brakuje czegoś na liście? A może -pakujecie w swoje plecaki coś innego albo w inny sposób? Dajcie koniecznie znacć, jestem bardzo ciekawa czym dla Was są travel essentials 🙂
Leave a Reply