weź się opal, wyglądasz niezdrowo! | blada jak alabaster
Okej, nie oszukujmy się. W wakacje każda kobieta powinna wyglądać jak śniada bogini, (wydepilowana, odchudzona i oczywiście opalona), a mężczyzna jak gorący Włoch czy Hiszpan. Bez znaczenia, czy ta opalenizna została złapana „przez przypadek”, podczas leżenia plackiem na słońcu, dzięki drogiemu samoopalaczowi, lampom UV w solarium czy specjalnym natryskom. To nie jest zbyt istotne, bo niezależnie od wszystkiego – obojętnie, czy pracowałaś/eś całe wakacje, nie lubisz słońca czy Twoja karnacja nie jest przystosowana do przyswajania promieni słonecznych – masz obowiązek wyglądać jakbyś właśnie wrócił/a z ekskluzywnych wakacji w Grecji.
Najwyraźniej problem jest. Widzę na instagramie coraz więcej bladych ludzi, którym każe się opalić. Bo wyglądają niezdrowo, bo słońce to witamina D. Chociaż to po części prawda – słońce potrafi działać na nasz organizm zdrowo i dobrze, dostarczając witaminę D, która jest niezbędna do odpowiedniego rozwoju kości u dzieci, zapobiega osteoporozie i ma niemały wpływ na odporność naszego organizmu. Słońce także obniża ciśnienie w naszej krwi (co dla niskociśnieniowców jest niemałym ciosem), a nadmierna ekspozycja na słońce powoduje starzenie naszej skóry i może być czynnikiem rakotwórczym.
Jedno słowo: balans. Cytując post erVegan: „osoby rasy białej mieszkające w Europie Centralnej (czyli właśnie Polska) nie mają problemu z syntezą skórną w miesiącach od maja do sierpnia, w godzinach 10 – 15 (naszego czasu). Wystarczy 15 minut dziennie na słonku w krótkim rękawku i krótkich spodniach (około 18% odsłoniętego ciała) by dostarczyć niezbędne zapotrzebowanie organizmu na witaminę D.” Znaczy to, że wystarczy nam kwadrans dziennie, by poziom witaminy D w naszym organizmie był stabilny.
Unikanie słońca za wszelką cenę może mieć tak same negatywne reperkusje jak leżenie i skwierczenie. Jako goście tej planety, powinniśmy cieszyć się ze wszystkiego, co ona nam oferuje, być wdzięcznymi i czerpać z niej pełnymi garściami. Ale niebezpiecznie – i krzywdząco – jest stwierdzić, że papierowa cera jest niezdrowa i wszyscy w lato powinni leżeć i wygrzewać się na plaży. Żeby uniknąć niedoboru witaminy D, osoby nieprzepadające za promieniami słonecznymi powinny zainteresować się swoją dietą i jeść m.in. ryby morskie, jaja kurze, pić mleko czy nawet rozważyć suplementowanie witaminy D. Dla wegetarian i wegan podlinkowuję wpis szczegółowo opisujący wegańskie źródła witaminy D – link tutaj: >>>KLIK<<<.
Wszyscy stale na coś czekamy. Czekamy na koniec zmiany czy zajęć, czekamy na piątek, czekamy na lato i wakacje. Czasami ustawiamy sobie specjalne kalendarze w telefonach, które za nas będą odliczać dni do wolnego, kiedy w końcu będziemy mogli rozłożyć się na plaży z drinkiem w dłoni. Paradoksalnie, okres letni jest jednym z najtrudniejszych dla naszej psychiki. Jesienna pochmurność i aura depresji także wpływa na nas bardzo negatywnie, ale to lato jest czasem, podczas którego wzmaga się popularyzacja promowania idealizmu nie do osiągnięcia. Zewsząd atakują nas zdjęcia idealnego bikini bodi, albo chociaż przygotowań do osiągnięcia wakacyjnego celu. Stale się porównujemy; zaczynamy zauważać zbędne fałdki, nie podoba nam się kształt naszego pępka, chcemy mieć jędrniejsze piersi, muskularne bicepsy i złotą opaleniznę. Dokładnie taką, jak mają instagramowe sławy, nieznajome piękności i przystojniaki z tumblra i celebrytki i celebryci z okładek magazynów.
Paradoksów jednak nie koniec – z jednej strony oglądamy fotki z siłowni, na których (już chude) laski i (już umięśnione) byczki wyciskają ósme poty, żeby potem zjeść proteinową owsiankę, a z drugiej strony widzimy szczupłe, opalone blondynki w dżinsowych szortach odsłaniające jędrne pośladki bez cellulitu, jedzące ogromne, apetycznie wyglądające, hamburgery i fryteczki. Do wakacji – czyli do czasu kiedy można (a nawet trzeba)! pochwalić się ciałkiem na plaży – już niedługo, a my nie wiemy, czy najpierw biec do najbliższej siłowni i wykupić od razu sześć karnetów czy raczej biec do łazienki, żeby czym prędzej zwrócić wszystko to, co mogłoby nam pokrzyżować plany osiągnięcia wymarzonego bikini badi. I jak tu żyć?
O tym jak krzywdzące może być promowanie jednego rozmiaru (oczywiście w przypadku dziewczyn najczęściej jest to XXS) wszyscy wiemy, a ja już wielokrotnie miałam okazję to napisać. Ale jeszcze nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak trudno jest bladym dziewczynom i chłopakom przetrwać w letnim okresie, kiedy największą wartością staje się zachodnia, złota opalenizna.
Akceptacja wydaje się być prosta, ale w rzeczywistości jest często skomplikowanym procesem, zależnym od wielu czynników zewnętrznych. Także od opinii innych, które mogą na dobre go zahamować i pogrzebać.
Mój stosunek do opalenizny trochę się zmienił. Jak byłam mała, to podczas lata dużo pływałam w morzu, dlatego łapałam opaleniznę szybko i pod koniec wakacji byłam blondynką o naprawdę ciemnej skórze,chociaż nigdy nie lubiłam się opalać i uznawałam to za stratę czasu. Od dłuższego czasu staram się unikać słońca, bo najzwyczajniej w świecie się przegrzałam – na tyle, że nawet niedługie przebywanie na pełnym słońcu sprawia, że boli mnie głowa. Jestem w dodatku typem (a raczej typką!), która gustuje w klimacie chłodnym i deszczowym i uważam, że nie ma co robić czegoś przeciwko sobie i do czegokolwiek się zmuszać. Co nie zmienia faktu, że czasami sobie myślę, że gdybym mogłabym wybierać, to wolałabym wyglądać jak gorąca latynoska… Ale jestem kim jestem i koniec końców jest mi z tym dobrze.
Kiedyś zażartowałam, że moja skóra jest koloru mąki. Usłyszałam, że nie, że wygląda bardziej jak alabaster. To był chyba pierwszy moment, w którym zrozumiałam, jak neutralną cechę często przekształca się w wadę, zamiast w zaletę!
*
Do wpisu zainspirowała mnie m.in. Berenika, która prowadzi bloga lepiej myśleć (niż nie) i którą poznałam przy okazji warszawskiego seminarium dla blogerów, zorganizowanego przez Komisję Europejską. Berenika na swoim instagramie dodawała ankiety właśnie dotyczące bladej karnacji, którą sama posiada. Wspominała o tym w jednym, ze swoich wpisów który serdecznie Wam polecam – link tutaj: >>>KLIK<<<
Kuba (Troper)
20 czerwca, 2018 at 12:20 pmKażdy kanon piękna jest uwarunkowany kulturowo. Jeśli większość uważa opaleniznę za atrakcyjną, to reszta też tak uzna. Kilkaset lat temu za kanon kobiecego piękna uważano kobiety blade i „przy kości”, teraz kanonem są chude i brązowe. To jest jak z piosenką Outkast – Hey Ya! Kiedy wyszła jako singiel nikt nie uznał jej za fajną, raczej za dziwną i wkurzającą. Wytwórnia zainwestowała jednak w promo w radiu i Hey Ya! puszczane było niemal co chwilę, między piosenkami uznanymi za hity. Była promowana na hit i takim się w końcu stała, a ludzie zmienili o niej zdanie.
Wszystko w co wierzymy, w piękno, brzydotę, hity czy kity mamy wpajane w procesie socjalizacji. Cóż, osobiście też noszę w sobie kulturowe kalki, ale uważam, że blada skóra nie jest powodem do wstydu i podoba mi się bardziej niż osmalona słońcem.
Jest tyle piękna na świecie, a my staramy się okroić je do jakiegoś abstrakcyjnego, wąskiego kanonu. Ja się z tego okrajania wypisuję i mam nadzieję, że jesteśmy jednymi z prekursorów, za którymi ta zmiana pójdzie 🙂
barbgrabowska
21 czerwca, 2018 at 10:25 amjeju, Kuba – pięknie ubrałeś to w słowa! jesteśmy przyzwyczajeni do pewnych wzorców i czasami nieświadomie je naśladujemy czy propagujemy. bardzo się cieszę, że dochodzimy do momentu, w którym być innym od większości jest całkowicie w porządku.
dzięki za to, co napisałeś <3
Berenika
20 czerwca, 2018 at 8:01 pmO rany, jak fajnie, że też o tym piszesz! Teraz w dobie idei body positive to łatwiej o akceptację bladości, ale wciąż spotykam się z tekstami w stylu „nie opaliłam nóg, więc nie założę spódnicy bo wstyd!”.
Różnorodność jest piękna. Indywidualność jest piękna. I wreszcie szacunek do swojego ciała jest piękny – nawet jeśli ten szacunek oznacza zachowanie alabastrowej skóry.
barbgrabowska
21 czerwca, 2018 at 10:21 amojej, AŻ takiego radykalnego podejścia jeszcze nie słyszałam 🙁
to prawda, pięknie to napisałaś!
dziękuję!
skursywieni
26 czerwca, 2018 at 10:03 pmJa to dopiero mam przerąbane – strasznie podoba mi się moja biała morda, specjalnie używam dość jasnego podkładu, żeby to podkreślać, chciałabym być biała jak porządne dziewczyny ze starych obrazów – ale w wakacje zawsze łapię jakąś pracę fizyczną, bo lubię, łażę po górach jak nienormalna, łażę po bunkrach, jeżdżę rowerem, i z mojej białości nici, nawet pomimo smarowania się kremami z mocnym filtrem. Miałam nadzieję, że będę całe życie ładną, chorobliwie bladą intelektualistką spędzającą wakacje pod parasolem i w bibliotece, ale te góry mnie na pokuszenie wodzą! Ostatnio spotkałam dziewczynę, od której prawie oślepłam, taka była ładnie biała – mam nadzieje, że wyznaje podobną filozofię jak ja i jest z siebie dumna!
barbgrabowska
7 sierpnia, 2018 at 7:18 pmhaha, często tak jest, że chce się akurat tego, do czego nam nie po drodze. opalenizna to dodatek do Twoich wszystkich outdoorowych wyczynów i chociaż Ty wolałabyś bladośc, to na pewno jest Ci w niej do twarzy! no i też mam nadzieję, że blada dziewczyna nie ma kompleksów i jest dumna ze swojej karnacji!
Angelika Kmiecik
8 sierpnia, 2018 at 2:15 pmOsobiście to ja uwielbiam bladość, zwłaszcza swoją. Najchętniej to bym sobie jeszcze kupiła jakiś krem wybielający do twarzy by stać się jeszcze większym białasem. Totalnie kocham bladość, alabastrowy odcień skóry i nie cierpię się opalać. Chociaż muszę przyznać, że często spotykałam się z tego powodu z tekstami: a weź wyjdź na słońce. Idź się trochę opal.
Czy oczami wielkości pięciozłotówek gdy nakładałam mój krem z filtrem na siebie( 50 SPF!).
barbgrabowska
21 sierpnia, 2018 at 8:17 pmhaha masz super podejście! fajnie, że z takimi upodobaniami trafiłaś akurat na takie ciało, które jest blade – pełna akceptacja i w dodatku samomiłość!