#selflove | bycie sobą wystarcza
Ostatnio wracałam z Gdyni autem. Światła latarni szybko, raz po razie, ześlizgiwały się z przedniej szyby i uciekały pnąc się ku górze – od samego brzegu maski, muskając smoliste wycieraczki, aż na dach, daleko za mną. W radiu skończył się właśnie utwór Hyżego. Zaczęła się audycja i spikerka powiedziała, że, w myśl zasady i popularnego powiedzonka, Polki to najpiękniejsze kobiety na świecie, ale, według badań, są na pierwszym miejscu w Europie pod względem niskiego poczucia własnej wartości. Damski głos w radiu tłumaczył, że jest to zakorzenione już od dzieciństwa. Dziewczynkom mówi się często, że nie wypada – łazić po drzewach, mieć brudne od trawy spodnie i krzyczeć. Potem dojrzewają i słyszą, że nie mogą mieć bałaganu w pokojach, przeklinać, palić czy upijać się. I nie dlatego, że to powszechnie kiepskie rzeczy, ale dlatego, że im nie wypada. A chłopcy to chłopcy. I to co innego. Zrobiło mi się przykro.
Jakiś tydzień temu, zadzwonił do mnie tata. Chwilę pogadaliśmy, o pogodzie i o moich planach, a potem spytał, co właściwie takiego teraz robię. A akurat w tamtym momencie, stałam w łazience, oparta o umywalkę i próbowałam rozblendować bronzer. Rzuciłam, że kończę się malować i usłyszałam w słuchawce pytanie – „a musisz?”. Zapadła chwila ciszy, uśmiechnęłam się i czując uśmiech także po drugiej stronie słuchawki. Oczywiście, że nie.
Mówią mi to moi znajomi i Ci, których dopiero co poznałam. Ludzie często nie widzą dużej różnicy między moją twarzą bez makijażu, a tą, nad której efektem zmarnowałam 15 minut. Nie mam i nigdy nie miałam problemów chodzenia bez makijażu – te osoby, które mnie śledzą na mediach społecznościowych, często mnie właśnie taką widzą. Czasem z lekko zachypniętym, porannym głosem, nieuczesaną i trącą swoje oko. Dostałam sporo wiadomości, że „wow, Barbi, fajnie że nie masz bariery”, albo, że „też chciałabym tak móc”. Odpowiadam na to – przecież możesz! Możesz wszystko i nikt nie powinien wymagać od Ciebie tego, że rano pomalujesz się tak, a nie inaczej. Choć drogerie zatrudniając kobiety do pracy, właśnie tego oczekują.
Wiele osób powie mi, że łatwo mi się to wszystko pisze i łatwo jest mieć takie podejście, kiedy ma się na przykład ciemną oprawę oczu. To prawda, to wszystko zawdzięczam mojej mamie, od której w spadku dostałam prawie czarne brwi i rzęsy. Ale to nie (tylko) dlatego nie wstydzę się tego, jak wyglądam bez upiększeń. Nie wstydzę się, bo lubię to, kim jestem. Chociaż przebyłam długą drogę i sporo mnie to kosztowało.
No tak, jestem taka pewna siebie i hop do przodu. Nagrywam gadane snapy, mam wysokie skille społeczne, chodziłam do liceum często bez grama podkładu czy innych kosmetykó. Ale jestem też człowiekiem, a konkretniej nastoletnią dziewczyną. I też mam kompleksy. Serio.
Jest pełno rzeczy, których w sobie nie lubię. Pare lat temu bywały momenty, kiedy widząc siebie nagą w pełnowymiarowym lustrze, płakałam. Bo cycki z nie takim kształtem, jak bym chciała, bo brak talii i duże uda, bo oczy mogłyby być większe, a włosy są nie do ułożenia. Ale powoli zaczynam to zmieniać – i te konkretne rzeczy i swoje podejście, jeżeli nie lubię czegoś, na co nie mam wpływu. Od dwóch lat przepracowywuję sobie w mózgu pewne rzeczy. Są wokół mnie osoby, które wyciągnęły mnie z bagna zerowej samoakceptacji i samoświadomości. A taka terapia wcale nie polega jedynie na mówieniu komuś, że wymyśla, nie ma się co przejmować i wygląda dobrze. Podświadomie dobierałam przyjaciół, którzy uczą mnie, że bycie sobą jest całkiem okej. I że dbanie o siebie też jest okej.
Na swojej maturze ustnej z angielskiego miałam odpowiedzieć, czemu ludzie nie powinni przykładać aż takiej wagi do swojego wyglądu. No i powiedziałam, że ja wcale nie uważam, że nie powinni. Mamy skłonności do radykalizowania i panuje przekonanie, że trzeba być narcyzem, żeby starać się o swój wygląd. A dbanie o siebie jest dobre. Obojętnie, czy przejawia się w chodzeniu na siłownię, zdrowych posiłkach, czy starannym makijażu. I tego właśnie nauczyli mnie moi znajomi, chociaż uczę się to robić cały czas. Gospodaruję dla siebie – dla umysłu i ciała, tyle czasu, ile akurat potrzebuję. Robię sobie maseczki, dobrą kawę i wstaję wcześniej, żeby się pomalować. Dla siebie. A jeżeli nie mam ochoty, to się nie maluję. I także nie widzę w tym problemu.
To przykre, do jakiego punktu społeczeństwo nas doprowadziło. Obserwuję, jak wiele kobiet wokół mnie, gubi się w zasadach i normach. Malują się często dlatego, że społeczeństwo tego oczekuje. Maskują niedoskonałości, zaczerwienienia, wypryski, dokładają lub dorysowują włoski tam, gdzie ich nie ma, a depilują i wyrywają te, które już na ciele są. Ale z tym też trzeba uważać, bo nawet jakby chciały pomalować się mocniej, ot tak, same z siebie, to nie powinny. No bo przecież to nie jest naturalne. A mężczyźni chcą naturalnych kobiet. Szkoda tylko, że z naturalnie dużymi piersiami, ustami, naturalnie gęstymi i długimi rzęsami, naturalnie nieskazitelną cerą i naturalnie gładką skórą. A to już nie jest do spełnienia.
Promowanie looków typu natural beauty nie powinno polegać na promowaniu pięknych, chudych modelek w makijażu no-makup. Czyli takim, co poprawia bardzo dużo rzeczy, ale w sumie udajemy, że wcale go nie ma i tak właśnie wstaliśmy z łóżka. I, kochane media, na miłość boską, robicie to źle! Takie kampanie i okładki magazynów to oszustwo, które sprawia, że kobiety wstając rano z łóżka i patrząc w lustro, zastanawiają się, dlaczego one tak nie wyglądają po przebudzeniu. Promowanie jedynie jednego kształtu ciała, rozmiaru i wyglądu biustu, także zaburza poczucie wartości. Bo ja na przykład, choćbym się starała i wylewała hektolitry potu na siłowni, nie będę mieć talii osy. Nie mam dużych bioder czy pupy. Czy to dyskwalifikuje mnie z bycia kobietą? Albo czy kobieta w rozmiarze większym niż L, widząc te świecące magazyny, powinna nie czuć się kobieco? Albo czy dziewczyna z niedowagą, widząc braki „ciałka, tam gdzie powinno ono być”, powinna czuć się niekobieco? No, kurwa, nie!
To naprawdę od nas zależy i to nasza sprawa, czy nałożymy dziś szminkę na usta, czy nie. A jeśli to ile i w jakim kolorze. Ludzie nie zostali stworzeni, żeby spełniać określone kryteria estetyki. Wiem, że sporo ludzi woli udawać, że ich życie to jeden wielki film, który jest bardzo wydiealizowany. Ale lepiej pożyć rzeczywistością, która piękna jest taka, jaka jest. Z tymi wszystkimi niedoskonałościami i defektami, które nas tworzą. Mój znajomy ma małą plamkę w oku, bo będąc dzieckiem, wsadził sobie w oko ołówek i tak mu zostało. Za każdym razem, jak sie widzimy, mówię mu, ze uwielbiam tą małą kropkę, mimo, że on jej nienawidzi. Uwielbiam ją, bo jest unikalna i bo jest jego. Jest małym, naturalnym, fizycznym wyznacznikiem jego osoby. I to jest piękne.
Agnieszka
30 maja, 2017 at 8:03 pmBaśka świetny wpis! Nawet nie wiesz ile razy wstając o 5 rano do pracy i wyglądając jak siedem nieszczęść zastanawiałam się co ludzie powiedzą? Bo tłuste włosy, niewyprasowana bluzka, czy makijaż, któremu daleko do ideału… a przecież guzik im do tego! Buziaki kochana! :*
Blacky
5 czerwca, 2017 at 6:35 pmDobrze powiedziane. I świat naprawdę się nie zawali, jeśli danego dnia odpuścimy sobie idealny wygląd. Zresztą taki jest tylko na Instagramie, gdzie na zdjęcie można nałożyć pierdyliard filtrów 😀