wrzesień: 3 rzeczy, które możesz zrobić (dla siebie)
Co prawda mamy właśnie drugi wtorek września, więc jesteśmy prawie w połowie miesiąca, ale dla mnie wrzesień to organizacyjny chaos. Koniec okresu wakacyjnego a rozpoczęcie roku szkolnego, a potem akademickiego to bolesny powrót do systematyczności i sztywnego, codziennego planu zajęć. Chociaż bywa to trudne, bo w wakacje zazwyczaj nie mamy budzika ustawionego na 6 rano, to nigdy nie było to dla mnie traumą. Ważne jest jednak, żeby nie zużyć całego zapasu sił, nagromadzonego przez wolne miesiące i wakacyjne wyjazdy, od razu i pomiędzy obowiązkami dalej pamiętać o sobie i drobnych przyjemnościach, które możemy sobie sprawić.
Co takiego warto przeczytać, obejrzeć i zrobić (dla siebie) we wrześniu? Już piszę!
1. zjedz dobre śniadanie (najlepiej na słodko!)
Fajny banał, tak wiem. A jednak! Kiedyś pisałam o tym, jak dobrze jest wstać 30 minut wcześniej i po prostu OGARNĄĆ ŻYCIE. Bez tego okropnego pośpiechu, zostawiania połowy śniadania (lub niejedzenia go w ogóle). Wiem, że dla niektórych przesunięcie budzika na pół godziny szybciej to jakiś totalny dramat, ale Wasze zdrowie i organizm kiedyś Wam za to podziękują.
Nienawidzę jeść z samego rana. Nawet jeżeli nie jadłam nic wieczorem, a muszę wstać i wyjść z domu dość szybko, to nie czuję głodu w ogóle. Tak czy siak, staram się trzymać zasady niewychodzenia z domu bez śniadania. Na pewno rodzice mówili Wam, że śniadanie to absolutnie najważniejsyz posiłek dnia i chcąc nie chcąc – jest to poniekąd prawda. Wrzesień to czas kiedy tej siły potrzebujemy naprawdę dużo, dlatego naprawdę nie warto pomijać tego porannego, kulinarnego rytuału.
Na co dzień jem śniadania słone – niewyobrażam sobie porannego posiłku bez jajek. Ale ostatnio zaczynam eksperymentować – niedawno zrobiłam swoje pierwsze pankejki w życiu (polane oczywiście syropem klonowym!). Ostatnimi dniami postawiłam też na skorzystanie okazji z sezonowych owoców i moim śniadaniowym hitami okazały się melon i figi (na tostach z miodem). Takie owocowe śniadanie kojarzą mi się bezpośrednio z wakacjami, kiedy w hotelach są szwedzke stoły. Urozmaicenie na talerzu nie tylko może wzbogacić naszą dietę, ale też najzwyczajniej w świecie przełamać codzienną rutynę.
2. dobre, a polskie!
Pewnie dla niektórych wydaję się być polskosceptyczką, bo jakby zebrać wszystkie moje narzekania dotyczące Polski w jedno to, chcąc nie chcąc, nie wychodzę na największą ojczyźnianą entuzjastkę. Sporadycznie oglądając polską telewizję, a w niej polskie produkcje, łatwo można dojść do wniosku, że nie jest to dobre. „Ukryta prawda”, „Szpital”, „Barwy szczęścia” czy inne tego typu programy to dno dna, zapychacze czasu wciskane oglądającym.
Przed serialami broniłam się dość długo – dopiero na pierwszym roku studiów wpadłam w ich sidła, w dodatku tylko dlatego, że musiałam obejrzeć jeden sezon na zajęcia (!)*. Co prawda nie jestem jeszcze netflixową wyjadaczką, ale co nieco juz sobie obejrzałam (o niektórych moich poleceniach możecie poczytać w innych wpisach z serii „3 rzeczy, które możesz zrobić (dla siebie)”). Tym razem stawiam na polską produkcję, która skradła mi serce przez cover „Wszystko czego dziś chcę” w wykonaniu Brodki w minitrailerze puszczanym nawet w radiu (cała piosenka do przesłuchania tutaj >>KLIK<< KO-NIE-CZNIE!). Większość już najprawdopdobniej wie o czym mówię, a mówię o nowiuśkim polskim serialu na platforimie Shomax – mówię o Rojście.
Rojst – inaczej bagno, tereny podmokłe, wyreżyserowany przez Jana Holubka opowiada historię pewnego podwójnego morderstwa. Akcja toczy się w latach 80. i cały PRL-owski klimat jest wytworzony wręcz perfekcyjnie. Wyszły dopiero 4 odcinki pierwszego sezonu (każdy nowy pojawia się co piątek), i chociaż podchodziłam do tego bardzo sceptycznie to bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Rojst ma naprawdę duży potencjał, szczerze zachęcam! (Można też być grażynką lub januszkiem i poczekać aż wyjdzie cały sezon i potem wykorzystać ofertę Showmaxa, która proponuje dostęp testowy na czternaście dni:).
3. witaj w krainie diet
W ubiegłym miesiącu trafił do mnie egzemplarz Dietolandu Sarai Walker od Wydawnictwa W.A.B. Przyznam, że na początku byłam dość sceptyczna – okładka książki jest w cukierkowych kolorach i przedstawia trzymaną przez damską dłoń muffinkę. Nie przepadam za słodkimi powiastkami na temat diet i odchudzania, które na dodatek są daleko od mojego stylu życia. Ale można powiedzieć, że pozytywnie się rozczarowałam.
Dietoland w oryginale Dietland, na podstawie którego powstał nawet serial, to opowieść o życiu głównej bohaterki – Plum, która pracuje w redakcji magazynu dla nastolatek jak osoba odpisująca na maile czytelniczek. Plum walczy ze sporą nadwagą, przez którą nie jest akceptowana i zostaje spychana na codzienny margines społeczny. Dochodzi do wielu wyzwisk i szykanowania, a bohaterka decyduje się na operację zmniejszenia żołądka. Bo życie „grubej” jest nie do wytrzymania.
Nie jest to jednak opowieść o dietach i operacjach, a ostra punktacja kultury kwałtu, obsesyjnego dążenia do „idealnej” (sztucznie chudej) sylwetki (także metodą „po trupie do celu”). Walker rozprawia się z seksualizacją kobiecego ciała (w świecie „Plum” kobieta musi być „ruchalna”, żeby była cokolwiek warta), nierównościami płci i bardzo rygorystycznym światem mody. Nie jest to na pewno najlepsza książka jaką czytałam w ciągu ostatniego kwartału – dla mnie momentami była zbyt wulgarna, ale nie zmienia to faktu, że przeczytałam ją (prawie) jednym tchem.
Warto zabrać się do tej lektury, tym bardziej w obliczu ostatniej „afery” z okładką brytyjskiego Cosmpolitana. Dla niezorientowanych – na stronie tytułowej znalazła się Tess Holiday, modelka plus size. Tess jest pierwszą „Cosmo Girl”, która waży ponad 100 kilo, a gazeta została obrzucona oskarżeniami o promowanie złego, niezdrowego stylu życia a nie różnorodności. (Skądinąd jest w tym dużo racji – akceptowanie swojego ciała to jedno, a zdrowie to drugie. Nie zapominajmy, że otyłość prowadzi do wielu (poważnych) chorób. Problemem mediów jest promowanie „jednego” rozmiaru, tak owszem, ale rozwiązaniem nie jest pokazanie modelki z zupełnie innego biegunu. W mediach widzimy kobiety najczęściej o rozmiarze 30-34, czasem 36 (wtedy, kiedy dane pismo chce pokazać „różnorodność”) albo pokazywane są nam „plus size’y”. W dyskursie nie znajdujemy miejsca dla rozmiarów pośrednich, które mają kobiety o całej gamie różnych sylwetek. Ale o tym napisze oddzielny wpis ;)). Na ten moment – do przemyślenia!
*
Myślałam, że będzie to mały wpis, a wyszło ponad tysiąc słów! Nie będę ukrywać, że ostatnio jestem w dołku, także tym twórczym i chociaż bardzo trudno jest mi się do czegoś zmotywować to chyba moje palce same chcą pisać! Mam nadzieję, że znaleźliście parę inspiracji na wrzesień i że początek roku szkolnego, a także okres powrotu do obowiązków i pożegnania słońca będzie dla Was dobrym czasem. Trzymajcie się ciepło i do przeczytania za tydzień!
*jakby ktoś się zastanawiał co takiego studiuję, że zadają mi takie wspaniałe rzeczy zapraszam do wpisu tu: >>>co Ty w ogóle studiujesz Barb?<<<
Leave a Reply