będę bezrobotna | pierwszy miesiąc na studiach | co z tą maturą?
Mówi się, że studia to najpiękniejszy okres życia. I że przepaść między szkołą średnią a uczelnią wyższą jest ogromna. Wedle wszystkich amerykańskich fimów, które obejrzałam, sale wykładowe miały wyglądać jak wielkie audytoria z pojedynczymi wysuwanymi stoliczkiami. Miały być książki przyciskane do klatki piersiowej, grube imprezy w akademikach, czerwone kubeczki i beer ping pong. A jak jest tak serio?
Zacznijmy od początku
Osobiście, nie czuję dużej różnicy. Różnicę czułam, owszem, ale wtedy, kiedy poszłam do liceum. W swojej poprzedniej szkole spędziłam dziesięć lat (zerówka + nauczanie zintegrowane + podstawówka + gimnazjum). Dziesięć lat z tymi samymi ludźmi, w tym samym budynku, w tej samej okolicy. Jednym słowem: koszmar. Będąc już w liceum, musiałam zacząć się uczyć. Sporo, głównie przez braki i zaniedbania. Musiałam sama robić research, bo wymagali tego ode mnie moi nauczyciele. Rozwijałam się na własną rękę; realizowałam sporo projektów, inwestowałam czas w chodzenie do teatru, czytałam książki w autobusie przed siódmą rano, a potem dodatkowo zaczęłam chodzić na spotkania i konferencje. To działo się już wcześniej i teraz, ten wymagany ode mnie indywidualizm, nie przeraża mnie ani nie paraliżuje. Cieszę się, że jestem traktowana poważnie i dostaję tyle wolności i odpowiedzialności, którą naprawdę chcę.
Zmiany są dobre i potrzebne. I wydaje mi się, że przychodzą całkiem naturalnie, czyli wtedy, kiedy właśnie jesteśmy na nie gotowi. Kiedyś martwiłam się, że ciężko będzie mi się wybić w grupie trzydziestu kilku osób, a co dopiero w gronie kilkustet, bo tyle liczyła moja szkoła. Potem zaczęłam robić wlasne projekty i to, co sie działo, było całkiem naturalne. Pare lat temu zastanawiałam się jakim cudem ja, taki dzieciak z ADHD także tym emocjonalnym, ma prowadzić samochód? Teraz robię prawo jazdy, bo czuję się gotowa, na bycie dorosłą. (Oczywiście do momentu, kiedy to nie ja płacę za paliwo). Przez to, co mówili mi dorośli – że studia a liceum to jak niebo a ziemia, myślałam, że zmiany będą kolosalne, nawet w wypadku, kiedy nie wyjeżdżam z miasta. Ale wszystko wyszło płynnie i naturalnie, a uczelni w ogóle nie powinno się obawiać. Tylko powinno się cieszyć.
Matura to nie egzamin Twojego życia
Wiem, co się mówi w liceum. I to mówi się zdecydowanie za często. To, co napiszę, nie będzie zbyt wychowawcze, a ja do tematu jeszcze wrócę, kiedy akacje czy tam kasztany zaczną kwitnąć. Ale matura nie jest najistotniejszym egzaminem, który będziesz musiał zaliczyć. Na uczelni czekają Cię kolejne testy, a potem obrony prac naukowych. Jakby stresu było mało, to warto pamiętać jeszcze o wszystkich rozmowach kwalifikacyjnych, nowej pracy, ślubie, dzieciach, stłuczkach i wypadkach samochodowych itd, itd.. Więc apeluję do wszystkich maturzystów i tych, którzy maturzystami dopiero będą: starajcie się, traktujcie to poważnie, ale nie jako swoje być albo nie być. A do tematu, tak jak już wspominałam, jeszcze wrócimy.
Studia od strony technicznej (i nadętej)
Nie wiem czy tylko mój uniwerek był tak nieogarnięty, czy to była jednak moja wina. Rejerstrację i cały proces aplikacji robiłam niestety na ostatnią chwilę (i to ten moment uznałabym za egzamin dojrzałości, a nie maturę). Wydaje mi się, że na codzień jestem osobą dość zorganizowaną, a tym razem musiałam rozpisać sobie wszystkie terminy (rejestracji, składania dokumentów, wyników rekrutacji) i papierów do doniesienia (deklaracji, świadectwa maturalnego). Starałam się siebie pilnować, żeby złożyć wszystko w odpowiednim czasie i nie zaliczyć wtopy. Jakby to napisał Joseph Conrad: horror, horror. Tym bardziej dla osoby, która nienawidzi papierologii i nawet zaglądania do własnego banku się wystrzega jak tylko może. Nie tylko z powodu tragicznego stanu konta.
Pewnie dużo osób zastanawia się: co z tym uczelnianym nazewnictwem? Podobno studia to zupełnie inny świat i inne życie, koniec żartów i tylko poważne sprawy – nie lekcje, a zajęcia, nie kartkówki, a wejściowki czy kolokwia. Nie sprawdziany, ale sesja. Nie proszę pani i proszę pana, ale pani profesor, panie profesorze i pani doktor, panie doktorze. No i przede wszystkim, nie jesteś już uczniem. Jesteś STUEDNTEM.
To wszystko brzmi strasznie. Jakbyś naprawdę zaczynał naukę w Hogwarcie i musiał znać wszystkie zaklęcia. Dziewczyna z mojej grupy powiedziała na inauguracji (czyli po prostu uroczystnym otwarciu, dżizaz krajs), że musiała sobie wszystkie te określenia wygooglować, żeby na pewno znać różnicę między kolkowium a sesją. Jest to napuszone, nie tyle co poważne i wymagające szacunku, ale właśnie nadymane. Wszystko jest jednak kwestą przyzwyczajenia i da się to przełknąć. Po czasie czujesz się jak ultradorosła osoba, gówniarz-ważniak, aż w końcu zaczynasz poprawiać rodzinę, że nie idziesz do żadnej szkoły, ale na uczelnię. Heloł.
Przygotowuję się do życia na socjalu
Już teraz żartuję, że skoro wyglądam jakbym urodziła się w Mongolii, to jak tylko skończę studia, poczuję się jak mały uchodźca. No bo nie dość, że prawie z Azji to jeszcze na czyimś garnuszku.* Wiem, że wszystko co związane z humanizmem i sztuką, a nie matematyką, biologią i chemią, jest marginalizowane. Od czasów liceum słuchałam, że albo będę inżynierem, lekarzem czy prawnikiem, albo nikim. I nawet na to prawo chciałam pójść, aż chwilę przed swoją decyzją zaczęłam słuchać samej siebie i tego co mi się podoba, w czym ja jestem dobra i co ja tak naprawdę chcę robić.
Chociaż dalej słucham, że powinnam się jeszcze raz zastanowić, a rodzina sugeruje mi wzięcie pod uwagę zmianę kierunku, to prawda jest taka, że uwielbiam swoje studia. Kochałam liceum, ale na uczelni podoba mi się równie bardzo. Nie poszłam ani na prawo ani na medycynę, a w dodatku nie będę inżynierem. I trudno! Studiowanie zarządzania sztuką to dużo śmiechu, masa motywacji, ale też stałe wysilanie prawej półkuli mózgu, która wcale nie jest „gorsza” od tej lewej, odpowiedzialnej za logikę. Czuję, że się rozwijam, a to najlepsze uczucie na świecie.
I tego uczucia właśnie życzyłabym każdemu, bez znaczenia, czy pójdziecie na medycynę, prawo, politechnikę czy jednak na jakiś niszowy kierunek.
*Wzmianka o uchodżcach to tylko mały chochoł. Swoje zdanie na ten temat wyraziłam we wpisie o istocie Unii Europejskiej TUTAJ.
Asia | Słowo na ławę
7 listopada, 2017 at 6:19 pmCo do matury, to sądzę, że jest i nie jest najważniejszym egzaminem. 😉 Nie jest na zasadzie całej niepotrzebnej otoczki stresu i poczucia, że jak nie zdasz, to ogólnie życiowy egzamin masz oblany, do widzenia, na zawsze pozostaniesz w oślej ławce. Ale w jakimś tam symbolicznym wydźwięku jest to ważny egzamin. 🙂
Jeśli chodzi o weryfikacje moich własnych wyobrażeń o uczelni wyższej (też opartej głównie na amerykańskich filmach i serialach, nie oszukujmy się), to również wszystko okazało się zupełnie inne. Chociaż wcale nie gorsze.
A co do tego bezrobocia to głowa do góry! Poszłam na totalnie humanistyczne studia i przez większość kariery zawodowej miałam okazję pracować totalnie w zawodzie. I nigdy ze znalezieniem pracy większego problemu nie miałam. I nie żałuję, że poszłam za głosem serca. Tobie też tego życzę!
barbgrabowska
5 stycznia, 2018 at 4:37 pmsuper, dzięki! cieszę się, że Tobie się udało. osobiście uważam, że humanizm wcale nie jest taki bezprzyszłościowy, jakim się go maluje 😉
Patrycja Lewandowska
11 listopada, 2017 at 7:20 pmMaturę zdałam ale co do studiów na razie odpuściłam zajęłam się maxmodels instagramem i blogiem dodatkowo uczę się grać na keyboardzie zobaczymy co z tego wyjdzie.
barbgrabowska
5 stycznia, 2018 at 3:57 pmkażdy indywidulanie wybiera swoją ścieżkę 🙂 cieszę się, że się realizujesz bez presji. trzymam kciuki za wszystko!
Revelkove Love
12 listopada, 2017 at 10:06 amStudia to najlepszy czas z moim życiu – zdecydowanie 🙂 jak przychodzi praca na etat, to czar pryska i zostaje szara rzeczywistość. Korzystaj ile się da! 🙂
barbgrabowska
5 stycznia, 2018 at 3:55 pmkorzystam jak tylko mogę!