o cnotkach i dziwkach | seks w liczbach
„Ilu miałaś facetów” to typowa, amerykańska komedia, którą pierwszy raz oglądałam jakieś dwa lata temu. Ostatnio mignęła mi gdzieś ponownie i dopiero dotarło do mnie jak bardzo ten film ocieka głupim i pejoratywnym humorem, hektolitrami seksu, nagości i durnoty, ale mimo to porusza temat, który jest problemem. I, jak to zwykle u nas bywa, problemem bardzo skrajnym, bo przemilczalnym albo wykrzyczanym.
Główna bohaterka filmu, w której rolę wcieliła się Anne Faris, (notabene kojarzona przeze mnie jedynie z serią „Strasznych Filmów”), doczytuje się, że kobiety, które miały 20 partnerów i więcej, mają nikłe szanse na szczęśliwe, ustabilizowane życie. Laska zaczyna wyliczać (i spisywać) swoich ex i okazuje się, że jest w sytuacji podprogowej. Zaczynają się telefony do byłych, insynuacje kolejnych-ponownych spotkań i marzenia o powrotach, byle tylko nie przekroczyć magicznej liczby dwudziestu. A wszystko kończy się rozbieranym meczem kosza z facetem jej życia. Tak, wiem, zdradziłam Wam końcówkę, ale i tak wszyscy zapewne by się domyślili, a film jest średni i nie o tym teraz mowa. Pytanie brzmi:
Ile to za mało, ile za dużo, a ile w sam raz?
Od dawna istnieje bardzo sensowny podział na samców-zdobywców i dziewczyny-zdziry. Długo próbowałam zrozumieć dlaczego łóżko, jako zwykle najwyższy szczebel drabiny intymności, potrafi aż tak rzutować na pozycję w opinii społecznej. W obu przypadkach liczby partnerów się liczą; u płci męskiej, duża cyfra budzi respekt. Im więcej przelecianych albo wyruchanych lasek, tym większe szanse na awans – od pełnego uznania poklepywań po plecach otrzymywanych od ziomeczków, do bycia liderem stadka „łowców”. Sytuacja u płci przeciwnej jest całkowicie odwrotna. Bo przecież „co to za kłódka, która może być otwierana przez dużo kluczy”. Hehe.
Prawda jest taka, że nikomu nic do tego. Dojrzałość partnerska polega na chęci i działaniach, mających na celu wspólne budowanie przyszłości. To nie za bardzo istotne, jak bogatą przeszłość ma osoba, z którą się spotykasz, bo teraz to Ty się dla niej liczysz, a nie miliony byłych. Zanim zostanę posądzona o szerzenie i propagowanie dewiacji, napiszę, że każdy ma swoje doświadczenia, „normy i limity” czy „zasady moralne”, często bardzo głęboko zakorzenione. I cieszenie się seksem – nie tylko z tej męskiej strony, ale z żeńskiej również, jest kluczem do samoświadomości, bardzo istotnym elementem poznania samego siebie i dobrym – dla nas i naszego rozwoju. I nie ma w tym nic złego. Ale, nawet w tej „przesadnej” cnotliwości, także nie ma nic złego. To po prostu kwestia wyboru, ale dobrze, żeby był to wybór świadomy.
Jarzmo dziewictwa
Początek inicjacji seksusalnej. To idealna nazwa, bardzo polska. Bo w Polsce wiele rzeczy właśnie tak się traktuje – metodycznie i na zimno. Tematy trudne, albo takie, o których mówić po prostu nie umiemy, zamiatamy pod dywan, żeby potem po cichutku nagromadzone problemy wyciągnąć i przykryć jeszcze jedną, grubą warstwą kurzu. No bo, w sumie skoro zostały wysunięte na światło dzienne, to przecież to powinno starczyć, prawda?
Problemy z ciałem i zbliżeniami, pojawiają się dużo wcześniej niż dojrzewanie. Dzieci czy nastolatki nie dowiadują się o seksie od rodziców czy na lekcjach WDŻ. Rodzice przecież wymyślają niestworzone historie o kapuście czy bocianach – czyli najzwyczajniej kłamią, byle tylko uniknąć tematu i zwalić to na szkołę. Szkoła z kolei albo robi to nieumiejętnie – i lekcje wychowania do życia w rodzinie (bo tak absurdalnie się to nazywa) prowadzi katechetka, albo zapominają o całej sprawie. Potem społeczeństwo – zlepione także z pedagogów i rodziców, jest wielce oburzone, że dzieciaki dowiadują się o seksie z mediów lub od siebie samych. Nie ma w tym nic złego – dzisiejszy szeroki dostęp do dóbr jest czymś całkiem naturalnym i powinniśmy się z tym pogodzić. Tylko pamiętajmy, że przez takie poznanie – dzięki pośrednictwu pornhubów czy pikantnych stronek, światopogląd zostaje bardzo zaburzony. Dzieci uczą się rżnąć, nie kochać. I to już możemy uważać za pedagogiczną, społeczną porażkę.
Poziom edukacji seksualnej w Polsce jest bardzo bliski poziomu dna. Dzieciaki, nastolatkowie, a często młodzi dorośli, nie mają pojęcia o swoim ciele, o zachodzących w nim procesach, o antykoncpecji, chorobach i zagrożeniach. Edukacja seksualna, o ile jakaś istnieje, zwykle nie jest w ogóle edukacją pozytywną – nastrasza i grozi, co w efekcie wprowadza dezorientację zamiast rzetelnych danych i wskazówek. Tym razem pomijając te wszystkie kwestie, o których będę pisać aż do znudzenia, dzieciaki przez interwencje pornoli, nie wiedzą nawet o grach wstępnych. O delikatności, o filuteryjności, o uczuciu. Paradoksalnie, te dodatkowo podgrzane hormony, skumulowane z presją niezwykłości i dzikości – bo według pornografii wszystko, każde zbliżenie – (albo każdy stosunek, bo często nie ma tam miejsca na czułość), musi być niezwykłe i dzikie, pozostają w rzeczywistości szczelnie zamknięte w słoiku. Bo rodzice, zamiast uczyć kochać, przemilczeli temat, a jak już stawali pod murem w momencie konfrontacji, to rugali i demonizowali seksualne przejawy.
Dzieciaki – i, nie oszukujmy się, głównie dziewczynki – słyszą, że seks jest zły, brzydki i niedobry. I jest grzechem. To wszystko przekłada się na potem na trwałe zmiany w psychice. Nastolatkowie bywają nasiąknięci tym, że powinni czekać, choć sami czują się gotowi. Dopiero podczas dojrzewania okazuje się, że to wszystko gówno prawda. Bo w czerpaniu przyjemności (albo sprawianiu sobie przyjemności) nie ma nic złego, jeżeli tym kogoś nie krzywdzimy. I nie mam tu na myśli bozi, która obserwując nas z góry zapewne kręci karcąco głową.
Do cholery jasnej, myślę, że nie ma czegoś takiego jak za szybko czy za późno. Jest odpowiednio lub nieodpowiednio. Świadomie lub nieświadomie. Bezpieczne albo nie. Nie ma problemu, jeżeli już na pierwszej czy drugiej randce zechcesz pójść z nim czy z nią do łóżka. Nie ma też problemu, jeżeli jesteś w paroletnim związku, i dalej nie czujesz się gotowa lub gotowy. Tu chodzi o Twój komfort i Twoje spełnienie, a nie o kulenie się przed srogimi spojrzeniami społeczeństwa. Doklejanie łatek dziwek czy cnotek tylko potęguje hermetyzację i gwałtownie obniża komfort obcowania ze sobą i swoim ciałem. To nie positive sex thinking, którego powinniśmy się uczyć i z którego powinniśmy się cieszyć, tylko donośne wkraczanie z ubłoconymi butami do czyjegoś życia. Nie pisząc już o tym, że to po prostu płytkie i chujowe.
Zostawmy ludzi z ich cnotami, łóżkowym „przebiegiem” i osobistymi preferencjami w spokoju, jednocześnie starając się o lepszy poziom edukacji i propagowania samoświadomości i skupmy się na sobie – swoich doświadczeniach, (nie)chęciach potrzebach i rozwoju. Tak, żeby cieszyć się tym, kim się jest i jak się jest. Bez względu na liczbę.
gajanna
27 czerwca, 2017 at 10:07 pmNie lubię Anny Faris. Głównie za to, że jest żoną Chrisa Pratta.
Magda
28 czerwca, 2017 at 7:44 amU nas wszystko podszyte jest strachem i źle rozumianą religijnością ( jak to zrobisz to Bóg cie pokarze) . Zdjęcie staników boskie.
Wspomnienia sierpnia 2017 - Pani Kultura
8 września, 2017 at 11:36 pm[…] ODKRYCIE MIESIĄCA – Nie piszę po alkoholu. Zaczęłam od wpisu o cnotkach i dziwkach, który bardzo, bardzo polecam. A do tego dodam jeszcze mądra dziewczynka pilnuje drinka | gwałt […]