soundrive festival | dlaczego młodzi tak bardzo lubią stocznię? parę słów o rozwijaniu indywidualności
Gdańsk zawsze budził we mnie respekt. Kiedyś siedziałam z moimi znajomymi ze Szkocji, rozmawiając o tym mieście buntu i solidarności. Powiedzieli, że Gdańsk jest piękny, ale nie rozumieją dlaczego są tutaj te wszystkie dźwigi i czy nie można z nimi czegoś zrobić. Musiałam im wytłumaczyć, że nie, nie można. A przynajmniej się nie powinno. Nie wyobrażam sobie zamienienia terenów stoczniowych w nowoczesne centrum handlowe. Dźwigi to historia, krew, pałki milicji, wielki długopis i nowy początek.
Całe szczęście, tereny stoczniowe rozwijają się w szalonym tempie. Stocznia dostaje zastrzyk nowego życia, zostaje wskrzeszona na miarę czasów, w których obecnie jesteśmy. Otworzyła się niedawno 100cznia, miejsce skonstruowane z kontenerów i gwarantujące dobre, wieczorne bity. Ta nowa „modna” miejscówka, przyciąga tłumy chętnych na piwko i dobrą muzykę. Są leżaki, luźna, weekendowa atmosfera i widok na naszą historię. Zaledwie kawałek dalej mieści się Europejskie Centrum Solidarności, współczesny „pomnik” pamięci o strajkach i porozumieniach.
Oprócz tej małej nowinki, cały czas funkcjonuje Ulica Elektryków, która nieustannie się rozwija i zaczyna być mekką piątkowych wieczorów. Przy Elektryków funkcjonuje klub B90, o który prawdopodobnie niedługo będzie trzeba walczyć. To właśnie w jego progach gościli artyści Soundrive’u.
Idąc na Soundrive nie wiedziałam czego się spodziewać. Nie przesłuchałam playlisty, nie sprawdziłam line up’u. Chciałam pójść, kupić sobie jakieś stoczniowe piwko („Elektryk” to strzał w dychę!) i dać się zaskoczyć. I chociaż nie miałam żadnych oczekiwań, do tej pory jestem w szoku, jak cudownie było i jak dobrze się bawiłam!
Festiwal trwał trzy dni i przez ten czas odkryłam trzy perełki, o których nie mogłabym Wam nie wspomnieć. Będzie chronologicznie, także odpalajcie jutuby w nowych kartach i przyszykujcie paluszki, bo zaczynamy muzyczne eksplorowanie młodej sceny alternatywnej.
W piątek, pierwszego dnia festiwalu, poznaliśmy dwóch Szwedów. Siedzieliśmy na plastikowych ławkach, a nasi nowi znajomi powiedzieli, że najbardziej czekają na Beach Fossils, amerykański band powstały w 2009 roku. O 22 zawitałam do B90 właśnie po to, żeby zobaczyć zespół, o którym była mowa dwie godziny wcześniej. Po koncercie wcale się Szwedom nie dziwiłam. Beach Fossils to grupa grająca głównie indie rocka. Chłopaki zdążyli już wydać trzy studyjne płyty i oby na tym nie poprzestali.
Taco by powiedział, że żyjemy w Polsce, a tutaj wciąż pada deszcz. I racja, bo w sobotę cały Gdańsk tonął. Nie chciało nam się w ogóle wychodzić z domu, a co dopiero dojeżdżać do centrum, ale dojrzale zwyciężyliśmy lenistwo. I całe szczęście, bo drugiego dnia festiwalu przeżyłam koncert swojego życia, coś całkiem nie do pobicia i nie do zapomnienia. Takim smaczkiem byli Space Boy, których ciężko opisać jakimikolwiek słowami. Te świrusy, bo to chyba najlepsze określenie, pozamiatały, wymusiły bisy, jedli jabłka na scenie i spisali się na pięć z plusem. Stary marynarz zajął się tworzeniem atmosferki przez robienie giga baniek, a zespół po prostu zaczarował. Były kadzidełka, magiczne smakołyki, kryształowy papież i polityczne konteksty, które doskonale wpisały się w stoczniowy klimat. Space Boy’a nie wystarczy posłuchać, Space Boy’a trzeba koniecznie zobaczyć i przeżyć, dlatego serdecznie polecam wybrać się kiedyś na ich koncert. A nie jest to post sponsorowany 😉
W tamten deszczowy, sobotni wieczór zachwycili mnie jeszcze Waxahatchee. Czytałam o wokalistce, Katie Crutchfield, w ostatnim numerze kwartalnika feministycznego G’rls Room i sam fakt pojawienia się jej tam zachęcił mnie do podejścia na koncert. Zespół pochodzi z Ameryki i specjalizuje się w muzyce indie. Dziewczyny (w większości) pozamiatały i definitywnie uznaję grupę za kolejne cenne znalezisko tego festiwalu.
Bonusem do tych trzech cudowności będzie Ralph Kamiński, który grał na Soundrive’ie ostatniego dnia, a który rozkochał mnie już na Openerze. Ten promyczek to wulkan energii, morze wrażliwości i tona piękna, które objawia się w osobistych tekstach. Cały koncert przepłakałam, brokat spływał mi policzkach i chociaż nie słucham na codzień poezji śpiewanej, to Ralph jest zdecydowanie godny uwagi i przesłuchania. Mało tego, swój album „Morze” napisał właśnie tutaj, w Trójmieście, a to zbliża mnie do niego tak, jak zbliżyło do Taco po wydaniu przez niego „Marmuru”. Piękna sprawa.
Lubię indywidualizm. To przecieranie nowych ścieżek, działania, które krzyczą – hej, zauważ mnie, jestem ważny. Jestem kolorową częścią tej szarej masy, co nie sprawia, że jestem lepszy, ale jestem inny. To pokazanie świadomego, dojrzałego siebie jako jednostki, która ume dokonywać wyboru, tworzyć coś nowatorskiego i brzydzi się kopią. Soundrive Festival daje właśnie takim artystom szansę i to jest wspaniałe.
Rozwijanie indywidualności jest ważne. B90 jest dla nas, ludzi młodych, ważny. Jest alternatywnym ośrodkiem kultury, miejscem z charakterem i potencjałem. Daje możliwość popisu i odkrywania – czy to młodych artystów, siebie nawzajem czy może naszej historii, o której nie powinniśmy zapomnieć. I nie, absolutnie nie zagraża bezpieczeństwu publicznemu. Chociaż do B90 nie wpadam zbyt często, to jeżeli tylko będzie trzeba, będę razem z moimi znajomymi o to miejsce walczyć.
Zwięźle pisząc – ubiegły weekend był snem, nie wiem skąd wzięła się biała opaska na ręce…
Leave a Reply