urlop w Małopolsce | gdzie spać w Myślenicach + nasze fuckupy

Trochę to trwało, ale w końcu udało nam się wyrwać na urlop. Jak zwykle obudziliśmy się z ręką w nocniku, bo wszystkie opcje, nad jakimi zastanawialiśmy się wcześniej, wyparowały. Temat wyjazdu wrócił, szukaliśmy zakwaterowania, w końcu znaleźliśmy idealne dla nas miejsce i dokonaliśmy rezerwacji. W domku w Myślenicach.

No nie ukrywam, chyba każdy i każda, komu powiedzieliśmy, gdzie jedziemy, pytali się nas po cholerę jedziemy właśnie tam. Na drugi koniec Polski, akurat do Myślenic. Ba, już na wyjeździe, lokalni mieszkańcy też nie mogli za bardzo zrozumieć tej decyzji. Szczerze Wam powiem, że my chyba też nie za bardzo ją rozumiemy, ale pojechaliśmy i było super!

gdzie spaliśmy?

Wybór domku determinował nam miejsce, w którym spędzimy wyjazd. Szukaliśmy bardzo długo, chcieliśmy możliwie bez dzieci wokół (co trochę nie pykło), mieć samodzielne mieszkanie (nie pokój w hotelu), z aneksem kuchennym i z ruską balią. Zdecydowaliśmy się na apartamenty „Słoneczny Chełm”, z których oboje, po pięciu nocach tam, jesteśmy bardzo zadowoleni.

Plusami na pewno jest wystrój i dużo przestrzeni w mieszkaniu. Mieliśmy telewizor (a nawet dwa, bo jeden w sypialni), dwie łazienki (jedna z prysznicem, toaletą i pralką, druga tylko z toaletą). Spokojnie moglibyśmy pomieścić się ze znajomymi – oprócz „naszej” sypialni (z pięknym widokiem na góry) mieliśmy w apartamencie drugą dużą sypialnię i dużą kanapę w salonie. Oprócz tego, mieliśmy ekspres na kapsułki Nespresso, sprawną klimatyzację, Netflixa w telewizorze no i tą wspaniałą ruską balię, którą rozpalało się za pomocą drewna. Do naszego „domku” przynależała też sauna na wyłączność, ale nie skorzystaliśmy z niej.

Apartament był połączony z pozostałymi pięcioma długim korytarzem. Przed każdym wejściem było ustawione urządzenie do dezynfekcji. Między dwoma („Słoneczny Chełm”) a trzema (innego najemcy) mieszkaniami była część wspólna – z kanapami, instagramową huśtawką i klimatycznymi lampkami. Poszczególne ogródki były oddzielone od siebie drewnianym płotem (do połowy), a dalej sznurem. To trochę (spory) minus za brak prywatności – balie należące do apartamentów „Słonecznego Chełmu” były wystawione poza płot, więc można było widzieć sąsiadów w strojach kąpielowych.

To, do czego można się przyczepić to to, że dostaliśmy mało ręczników (dwa na dwie osoby – biorąc pod uwagę nie tylko prysznice ale kąpiele w balii to było za mało – choć trzeba przyznać, że kiedy poprosiliśmy o dodatkowy to bez problemu go dostaliśmy). Małą niedogodnością drewno, o które codziennie trzeba było prosić (kluczyk do drewutni dostaliśmy ostatniego dnia), czy wszędzie niedostępne kapsułki do kawy (przeszliśmy kilka marketów i dopiero w Kauflandzie znaleźliśmy te od Starbucsa, które będą pasować do Nespresso). To jednak nie koniec przygód z tym miejscem.

fuckup #1 – dojazd, a raczej odjazd

Nasz apartament był położony na samym szczycie góry. Dojeżdżało się tam lasem; wąską, ale asfaltową drogą. Było cholernie ciasno i trochę stromo. No nic dziwnego, skoro nieopodal są narciarskie stoki (a w naszym domku wisiały nawet uchwyty na narty). Kiedy jechaliśmy tam pierwszy raz, byliśmy trochę tym przerażeni, ale potem okazało się, że to jeszcze nic a najgorsze jeszcze przed nami.

Drugiego dnia wyjechaliśmy pozwiedzać centrum Myślenic (a o zwiedzaniu będzie za tydzień). Wyjeżdżamy z parkingu (który, notabene, też był pod niezłym nachyleniem i wykręcić tam samochód to nieład wyzwanie), jedziemy na wprost, w drogę bardzo stromą, jednokierunkową. I kiedy dzielił nas jakiś metr od zjechania z trasy „na główną”, okazało się, że nie możemy tego zrobić, bo… są niespodziewane roboty drogowe, asfalt urywa się na jakieś pół metra, a cała „główna” (i jedyna droga by zjechać z góry) jest rozkopana. Okazało się, że to klasyk, że panowie przyjeżdżają całkiem niezapowiedziani i zamykają drogę od godziny 8 do 16. I nie tylko tego dnia, ale do czwartku włącznie. A nasze wymeldowanie było zaplanowane na piątek rano.

Pozwolę sobie pominąć całą historię o zawracaniu tam, bo to jedna wielka trauma. Zaczęliśmy szukać alternatywnej drogi, żeby jakoś wydostać się z tej góry. GPS pokazywał jeszcze jakaś opcję, więc spróbowaliśmy. Ba, mijaliśmy zaznaczone na mapie „atrakcje”: obserwatorium astronomiczne, które okazało się rozpadającym się, drewnianym budynkiem, w dodatku według Google, zamkniętym od poniedziałku do piątku (fuckup #2). Minęliśmy też wieżę widokową, z której też nie mogliśmy skorzystać, bo była zamknięta na cztery spusty (#fuckup #3). Jechaliśmy jednak dalej, wedle nowej trasy. Trasa jednak skończyła się, kiedy zobaczyliśmy wyciąg narciarski i okazało się, że według nawigacji powinniśmy jechać w dół wyciągu. Polem. W dół góry.

Skończyło się na pytaniu lokalnych mieszkańców o alternatywę. Sąsiedzi nie byli zbyt zaskoczeni niespodziewanymi robotami i jakby totalnie pogodzeni z tym stanem rzeczy tłumaczyli nam, że trzeba po prostu zostać w domu. Po jakimś czasie udało się wycisnąć informacje o tym, że jest jeszcze jakaś droga, ale wąska, stroma i niewygodna, a poza tym, to turyści i tak nie wiedzą jak jechać więc lepiej dać sobie spokój. Próbując znaleźć tę inną trasę (na Stróże, jakby ktoś lubował się w zerkaniu na mapę) spotkaliśmy jeszcze wędrującego chłopaka, Filipa, i jego babcię po drodze. Okazało się, że przyjechali do swojego domku z Krakowa, samochód musieli zostawić przed wykopami i tą całą drogę (a była naprawdę długa) przejść z narzędziami pieszo. Long story short: podwieźliśmy ich, pani Babcia FIlipa zostawiła u nas w aucie torebkę, którą oddaliśmy po całym dniu (bo udało nam się zjechać tą stromą trasą i robiliśmy to każdego kolejnego dnia!). Z tego miejsca pozdrawiam FIlipa i jego babcię!


Raczej nie będzie to przesada, jak napiszę, że nie tylko nie żałujemy wyboru tego miejsca, ale oboje byliśmy nim zachwyceni. Te przygody dodawały tylko smaczku całemu wyjazdowi i jesteśmy naprawdę zadowoleni. Pomimo tych małych minusów związanych z ręcznikami, niedostępnymi kapsułkami do kawy i małym dostępem o drewno – zastrzeżeń brak. Jeżeli się wybieracie w Małopolskę i szukacie domku ze znajomymi z balią – lećcie tam!

Share This:

Leave a Reply