hel na weekend | gdzie jeść (wege), co zobaczyć i jak przetrwać na kempingu?

Drugi rok z rzędu pojechaliśmy na Półwysep Helski. Jako Pomorzanka powinnam znać Helski Półwysep od podszewki – będąc dzieckiem jeździłam tam na szkolne wycieczki do fokarium, potem jako nastolatka na kemping do Chałup, epizodycznie do Juraty i do Kuźnicy na windsurfing. Można powiedzieć, że pomorski Cypel zwiedziłam wzdłuż i wszerz, ale okazuje się, że wciąż lubię tam jeździć (nawet podczas tego obrzydliwego turystycznego tłoku) i spędzać czas.

Hel, jak i cała ta nadmorska wypustka, kojarzy mi się z wakacjami, brakiem makijażu, krótkimi spodenkami i ręcznikami plażowymi. Tak było tez tym razem – pobyt spędziłam bez sprawdzania maili i wiadomości, bez stukania w klawiaturę i robienia notatek. Wypoczęłam, a teraz przygotowałam dla Was krótki skrypt-poradnik do przeżycia na Półwyspie Helskim! Co zjeść, gdzie zjeść, co zobaczyć i gdzie spać? Enjoy x

kemping na Helu – moje doświadczenia, co spakować i jak się przygotować?

Z tym kempingiem na Helu to jest bardzo śmieszna sprawa, bo z tej historii wynika jeden morał: jestem ogromną hipokrytką. Na HelKampie, kempingu położonym 5 minut od helskiego Cypla, byliśmy już drugi raz. Po pierwszych doświadczeniach, rok temu, obiecaliśmy sobie, że już nigdy więcej nasze nogi tam nie postaną. Wysmarowałam im bardzo negatywną (ale prawdziwą!) opinię na różnych portalach, bo, mówiąc wprost, zostaliśmy oszukani i zapłaciliśmy więcej, niż było to ustalone. Nie będę głębiej wnikać w tę historię, bo to nie czas i miejsce (a dociekliwi i tak znajdą to, co wtedy napisałam).

Tak naprawdę nie wiem co nas popchnęło do tego, żeby ponownie pojechać na ten sam kemping, ale podjęliśmy wtedy dużo (z perspektywy czasu trochę pochopnych) decyzji. Więc i w tym roku historia się powtórzyła, choć nie z taką samą siłą – dostaliśmy nie ten domek, za który zapłaciliśmy (przydzielono nam mniejszy, bez jednej sypialni), a potem kazano nam zapłacić więcej, niż ustaliliśmy, ale oba te kryzysy zostały zażegnane i wyszło „na nasze”. Na co się przygotować jadąc do domku na kemping?

Na wieczną imprezę. Serio. Nasze okna wychodziły na drugie pole kempingowe, a ludzie w namiotach pod płotem imprezowali dwadzieścia cztery godziny na dobę. Bez znaczenia czy obudziłam się o 2 w nocy czy o 4 czy o 8 rano, to muzyka grała, a śpiewy wybrzmiewały. Wracając do meritum – rok temu pierwszy raz byłam w domku na kempingu i chyba wszyscy byliśmy zszokowani, że taki domek mocno różni się od air bnb. Garnki i patelnie trzeba pobierać ze strefy wspólnej, w której nie wszystko jest dostępne. 

Na naszym kempingu nie było na przykład sita (żadnego), a i przykrywki do garnka były tylko jednej wielkości. O mikrofali, mikserze/blenderze, piekarniku i tosterze możemy zapomnieć, a wszystkie środki sanitarne są płatne (papier toaletowy za złotówkę, a żeby skorzystać z ogólnodostępnej pralki to trzeba zapłacić i mieć swoje środki czyszczące). Na kempingu, obok recepcji, znajdował się sklep, w którym były wszystkie rzeczy pierwszej potrzeby, także produkty spożywcze. Sól i pieprz popaczkowana w dziesięciogramowe szaszetki sprzedawane były na przykład po 10 groszy.

Najlepiej więcej przygotować się wcześniej – zrobić duże zakupy spożywcze (nie będę wielką odkryczynią jeżeli napiszę, że gotując w domku zaoszczędzimy SPORO) i sanitarne (ręcznik papierowy, papier toaletowy). Ja z domu zabrałam tylko to, co zalegało mi w lodówce z krótkim terminem przydatności + mały słoiczek oliwy, słoiczek kawy, cukier i sól w małych torebkach przez lata uzbierana przez jedzenie brane na wynos (to samo z mini keczupami!).

I pytanie: gdzie jeść wegetariańsko, skoro wszędzie otaczają nas ryby?

Jako ktoś, kto mięsa nie je (za wyjątkiem owoców morza), na Helu w większości przypadków byłam skazana na pizzę albo pierogi ze szpinakiem, czyli klasyk w menu prawie każdej restauracji. Jeżeli ktoś z Was szuka wegeobiadu, to polecałabym Smażalnię Ryb Fala, która w swojej karcie miała zestaw obiadowy złożony z kotletów sojowych (<3, nie wyobrażacie sobie ile szczęścia mi one sprawiły), surówek i dodatku (frytek, ryżu bądź pieczonych ziemniaków). Dla osób niekoniecznie będących wege zaznaczę, że w Fali spotkała nas też najlepsza pikantna zupa rybna, a i ryby były podobno w porządku (są też opcje z gotowanymi!).

Na drugim miejscu plasuje się restauracja Kutter (na głównym deptaku) – zupa rybna bardzo dobra (chociaż „Fala” i tak wygrywa), rybki też moim kompanom smakowały. Ja połakomiłam się raz na pizzę a raz na grzankę (bez boczku – nie było żadnego problemu z tym) z jajkiem i pomidorami, która wyglądała jak domowa zapiekanka i była przepyszna!

Obok kempingu HelKamp była też knajpka nazywająca się LuLaBu, w której mieli same pyszności! Pyszna, włoska pizza i świeże kalmary w cieście – bardzo, bardzo polecam! Obok mieli też kawę, ale trafiliśmy na zepsuty ekspres, więc musieliśmy przespacerować się gdzie indziej.

no właśnie – gdzie na kawę?

Najlepsza kawa na Helu spotkała nas też tuż obok HelKampu – w foodtrucku (coffeetrucku?) nazywającego się Rubicon. Jak jadę gdzieś na wakacje (gdzieś nie do wielkiego miasta) to po Rumunii mam taką traumę, że boję się, że nie będzie tam dobrej kawy. Rubicon mnie uratował – nie dość, że było mnóstwo opcji (także mleko roślinne), a barista zrobi to, o co się prosi, to jeszcze tak blisko pola kempingowego! Dobrą kawkę wypiłam także w Porcie, na bulwarze w małym coffeetrucku u pani, która zbierała napiwki na „romantyczną podróż dla swoich rodziców”(!). Nie pamiętam nazwy, ale stoisko dziewczyny stało zaraz obok Cymbergaja.

no dobra, ale co na tym Helu można robić?

Piękne jest to, że można nie robić po prostu nic! Plaża nie jest specjalnie szeroka, ale jest nawet czysta. Dla turystów-odkryców, którzy chcą trochę po „Końcu Polski” pochodzić, polecam przede wszystkim spacer na sam „koniec” i słynne Fokarium. Do Fokarium jeździłam na wycieczki szkolne za dzieciaka i naprawdę fajnie było zobaczyć to miejsce po takim długim okresie czasu. Nie jest to jakieś focze zoo, ale ośrodek badawczy, nad którym czuwa Uniwersytet Gdański. Koszt wstępu to symboliczne 5 złotych, a karmienie fok odbywa się kilka razy dziennie (w sezonie jest to 11:00, 12:30, 14:00, 16:30). Karmienie połączone jest z treningiem fok, masażem medycznym i podaniem ewentualnych leków. I chociaż pań trenerek nie słychać (i nie widać) jeżeli jest się blisko, to myślę, że warto się tam przejść i wesprzeć działania na rzecz ochrony fok, które ten ośrodek prowadzi.

Na Helu znajduje się także latarnia morska (która podobno jest dość rozczarowującym puntem – w środku zobaczymy masę starych zdjęć, a „wyjść” z latarnii na jej szczycie na jakiś mały taras nie wolno, więc widoki podziwia się przez okno). Hel to też militarne centrum wszechświata (a przynajmniej północnej Polski), pełno tu bunkrów, czołgów i innych głupot. Głupot, bo chociaż fortyfikacje można podziwiać z większym lub mniejszym zapałem, to inscenizacja D-Day, która miała miejsce akurat podczas naszego pobytu, była dużą przesadą. Po ulicach jeździły wozy pancerne, a ludzie strzelali z karabinów i odtwarzali słynne walki na Normandii. Wszystko super, tylko po co ten cały kult wojny? Zastanawiałam się nad tym długo na Helu i nie będę tego tematu teraz poruszać – swoją opinię na temat rekonstrukcji, wojskowych defilad, uroczystych wybuchów i tak dalej, wyrażę innym razem (wtedy, kiedy będę gotowa na „prawicową masakrę”.

Ciekawostką może być to, że Hel podobno jest bardzo proekologiczny. Regularnie starają się robić różne uświadamiające akcje – my trafiliśmy na wystawę plakatów dotyczących zanieczyszczeń morza. To bardzo ważne, żeby takie turystyczne centrum jak Hel edukowało turystów (i lokalsów) i zwracało na to uwagę – ogromny plus za to!

Jeżeli lubicie moje jedzeniowo-turystyczne polecajki, to zachęcam do obserwowania mojego konta na TripAdvisorze, na którym regularnie recenzuje miejsca, które odwiedzam (także dla siebie samej przy okazji kolejnego pobytu – mam kurzą pamięć!). Link tutaj: >KLIK<.

Share This:

Leave a Reply